Odkrycie programu Camp America sprawiło, że wyjazd za ocean stał się bardzo realny. Nie minęło nawet dużo czasu, a ja zacząłem już pakować swój plecak i rozmyślałem nad miejscami, które koniecznie chciałbym odwiedzić w Stanach Zjednoczonych.
Wróćmy jednak do początków – jak w ogóle zacząłem swoją przygodę życia?
Pamiętam, jakby to było dzisiaj… Mroźne i ponure popołudnie, drogi na ulicach były całe zaśnieżone – to musiał być grudzień. Część z Was pewnie wie, że w tym okresie człowiek głównie myśli o tym, aby doczekać już Świąt Bożego Narodzenia, ze względu na zmęczenie semestrem na uczelni. U mnie o dziwo, panowała pozytywna atmosfera, ponieważ otrzymałem przedwczesny prezent świąteczny, czyli miejsce pracy na campie w USA!
Jak się później okazało, mój camp był strzałem w 10-tkę! Stałem się integralną częścią prawie 150-osobowego zespołu Campu Kingswood w miejscowości Bridgton, w stanie Maine. Pracowałem tam jako instruktor Tenisa, który jest moją pasją od wielu lat.
Mój camp był campem żydowskim, dzięki czemu mogłem poznać lepiej nieznaną mi do tej pory religię. Na początku towarzyszył mi stres i lekki niepokój. W głowie miałem wiele myśli, między innymi – jak to będzie? Minął jednak tydzień pracy, a ja poczułem się już jak w jednej wielkiej rodzinie, za którą aktualnie bardzo tęsknię.
To może wydawać się dla Was absolutnie dziwne, ale ja zacząłem w pewnym momencie śpiewać wszystkie pieśni jakie były po hebrajsku. Było to dla mnie tak intrygujące uczucie, że nawet po powrocie do domu nadal śpiewałem campowe piosenki. To właśnie nazwać można magią takich campów!
Niestety, czas na campie minął bardzo szybko. To, co się wydarzyło przeszło już do historii, jednak wspomnienia pozostają na lata. Międzynarodowe przyjaźnie również.
Po zakończonej pracy na campie rozpocząłem podróż w nieznane mi tereny tego wielkiego kraju. Wiedziałem, że nie jestem w stanie zobaczyć wszystkiego na raz, więc swój Road Trip zaplanowałem w następujący sposób: Boston, Cleveland, Detroit, Chicago, Waszyngton, Baltimore, Filadelfia, Nowy Jork.
Miejsca, które urzekły mnie najbardziej to Detroit oraz oczywiście Nowy Jork. Detroit to idealne miejsca dla fanów motoryzacji. Jeśli pasjonujecie się samochodami, koniecznie musicie odwiedzić Muzeum Forda. Polecam!
Powróćmy jednak do tytułu mojej relacji z wyjazdu – „Z podwórka na stadion”. Pewnie zastanawiacie się, co kryje się za tymi słowami…
Całe życie miałem jedno do tej pory niespełnione marzenie. Marzenie chłopaka, który żyje sportem i chłonie go ile się da. Od małego interesowałem się sportem i spędzałem mnóstwo czasu poza domem – właśnie na podwórku z kolegami. Przez wiele lat grałem w tenisa i zawsze chciałem pojechać na Wielki Szlem, czyli 1 z 4 największych turniejów tenisowych. W 2022 roku w końcu mi się udało! Co więcej, zdobyłem nawet bilety na mecz Igi Świątek! Po tym wydarzeniu, z tych wszystkich sportowych emocji, ciężko było mi zasnąć.
Chciałbym zakończyć swoją relację cytatem Walta Disneya – „Jeśli potrafisz o czymś marzyć, to potrafisz także tego dokonać”. Ja się o tym przekonałem na własnej skórze. Myślałem o tych podróżach i turnieju od dłuższego czasu. Dzięki temu co przeżyłem za oceanem, już zawsze będę to powtarzać – MARZENIA SĄ PO TO, ŻEBY JE SPEŁNIAĆ!
Nie zwlekajcie więc i działajcie. Zdecydowanie warto!
Szymon