scroll

Say Hello to Adventure!

USA zawsze brzmiało tak nieprawdopodobnie... do czasu. Dokładnie 2 lata temu zapragnęłam zrobić coś dla siebie, coś czego nigdy nie zapomnę, coś co da mi satysfakcję i wspomnienia, których nikt nigdy nie będzie mógł mi odebrać.
Właśnie wtedy, całkiem przypadkiem, trafiłam na stronę Camp America. I tutaj moja historia się zaczyna!

Życiowa decyzja?

Aaa.. zapiszę się na program, „pewnie i tak się nie dostanę, więc co mi tam!” – pomyślałam. W połowie stycznia, zapisałam się na program Campower, wypełniłam aplikację, przydzielono mi konsultanta, cała w strachu poszłam na interview i za jakiś czas miałam już status „Ready to be placed”. Zaczęło się gorączkowe oczekiwanie. Minęły dwa miesiące i nic. Straciłam nadzieję na wyjazd. Z początkiem kwietnia jednak, jak to codziennie, weszłam na moją aplikację, patrzę, a tam co? „Congratulations, You have been placed!” Sen -pomyślałam. Nie, nie, to się działo naprawdę! Dopiero po jakimś czasie doszła do mnie ta myśl – tak, jadę na wakacje do Stanów! Miejsce dostałam w stanie Wisconsin na campie dla dziewczynek.

Najbardziej bałam się lotu. Leciałam z Warszawy do Chicago, tam miałam przesiadkę na samolot do Minneapolis. Sama w środku Stanów, zdana tylko na siebie – to mnie przerażało, a zarazem dodawało powera. „Tak, zrobię to! Dam radę!”. Na lotnisku w Minneapolis czekał na mnie cały zespół campu. Na Roundelay Camp spędziłam 9 tygodni pracując w kuchni. Przygód miałam co niemiara, ale o tym mogłabym napisać książkę. Najlepiej wspominam te wolne dni, podczas których wylegiwałam się w pełnym słońcu nad jeziorem, oraz wypady poza camp późną nocą.

Podróże, podróże..

Po kilku pierwszych dniach pobytu na campie zaczęłam planować podróże. W mojej głowie roiło się od przeróżnych pomysłów – od Florydy aż po Californię. Tak bardzo mnie fascynowała możliwość zobaczenia tego wszystkiego, co do tej pory widziałam tylko na filmach, że nie mogłam obrać jednego kierunku podróży! Z drugiej jednak strony wiedziałam, że nie dam rady objechać całych stanów w 2 tygodnie. Tak więc po wielu nocach przemyśleń i rozmów ze znajomymi, stwierdziliśmy wspólnie, że wyruszamy na podbój Californi! Wraz z koleżanką poleciałyśmy do Los Angeles. Spędziłyśmy wspaniałe 4 dni zwiedzając LA. Później spotkałyśmy się ze znajomymi, wypożyczyliśmy samochód i wyruszyliśmy w trasę. To co zwiedziliśmy nawet nigdy mi się nie śniło: Los Angeles, Hollywood, San Diego, Joshua National Park, Death Valley National Park, Zion, Grand Canyon, Yosemitee National Park, Las Vegas, San Francisco, Big Sur, Monterey, Santa Cruz, Santa Maria i wiele, wiele więcej.. To co wspominam najcieplej to te piękne plaże w Los Angeles – Santa Monica, Venice oraz plaże w Malibu. Kiedy jechaliśmy wybrzeżem Pacyfiku miałam wrażenie, że to się nie dzieje naprawdę, że takie widoki to tylko w amerykańskich filmach. A jednak!

A na podwieczorek może Nowy Jork?

Po dwóch tygodniach spędzonych w Californi nadszedł moment, kiedy musiałam wracać. Na szczęście nie do domu, ale na wschodnie wybrzeże Poleciałam do Nowego Jorku, w którym spędziłam 5 dni. Kupiłam mapę i poszłam w świat. Ogrom tego miasta jest nie do opisania… to trzeba zobaczyć na własne oczy!

Czas pożegnania…

Jak zwykle to co piękne szybko się kończy.. Nadszedł 5 września. Data, o której nawet nie chciałam myśleć. Powrót do domu – do szarej, nudnej rzeczywistości. Lot miałam w nocy, tak więc o 23.00 czasu nowojorskiego, ze łzami w oczach wsiadłam do samolotu. Po ośmiu godzinach witałam się już z rodzicami na warszawskim Okęciu.

Nie jestem w stanie opisać wszystkiego, co przeżyłam. Mogę jedynie powiedzieć, że decyzja o wyjeździe była najlepszą decyzją jaką kiedykolwiek podjęłam. Były to wakacje życia, wspomnienia pozostaną na zawsze, a przecież właśnie o to chodziło! Go for it!

Autor: Magdalena Pawlak