scroll

Po prostu CA

Jedziesz? To super. Nie jedziesz? Uuuu... Błąd. Szybko go napraw.

Hej – nazywam się Łukasz Karwowski, studiuję na PWSZ w Białej Podlaskiej i jestem już drugi raz uczestnikiem Camp America.

Jak zaczęła się moja przygoda z USA? Klasycznie;-) Zobaczyłem kiedyś kolorowy plakat Camp America na uczelni. Pomyślałem, że to ciekawy pomysł – spędzić fajnie wakacje, niedużym kosztem, a przy okazji zaliczyć praktyki. Poszedłem więc na prezentację programu, prowadzoną przez konsultanta i… jeszcze bardziej przekonałem się do tej idei. Potem – formularz on-line, zaświadczenie o niekaralności i kilka innych „papierków”. Formalności nie było dużo, a już parę tygodni później dowiedziałem się, że dostałem pracę, i to na zachodnim wybrzeżu! Przyznam, że ucieszyło mnie to ogromnie. Camp nazywał się YMCA Camp Orkila. Jak się później okazało, miałem duże szczęście dostać miejsce na zachodnim wybrzeżu i to jeszcze… na wyspie! (4 tys. mieszkańców).

Została już tylko rozmowa w ambasadzie USA, gdzie pytano się mnie głównie o to, co studiuję oraz gdzie i co będę robił na campie. Wiza była więc niemalże formalnością i jeśli jesteś studentem, powinieneś dostać ją bez problemu… i usłyszeć w okienku od konsula miłe „Have a good summer”;-). Później już tylko spotkanie organizacyjne w Warszawie przed wyjazdem (tzw. „Orientation”) i oczekiwanie na lot.

Dzień 17 czerwca 2007 zapamiętam do końca życia. To właśnie wtedy rozpoczęła się moja niezwykła przygoda z Camp America. Pamiętam, że lot miałem przez Amsterdam, start o 8:55 rano, i że nerwowo kręciłem się po hali odlotów, pełen obaw, gdyż był to mój pierwszy lot i w ogóle pierwszy wyjazd typu work and travel. Na szczęście po chwili spotkałem kilka osób w koszulkach Camp America, takich samych jak moja, i uczucie samotności jak się pojawiło, tak zniknęło;-)

Sam lot był dla mnie czymś niezwykłym, ziemia widziana z góry wygląda naprawdę fascynująco. Najlepsze jednak miało dopiero się wydarzyć! I tak, po kilku godzinach lotu oczom naszym ukazał się Nowy Jork. Po przejściu przez bramki kontrolne zostaliśmy przywitani przez przedstawiciela Camp America. Krótka podróż autokarem do hotelu i nocleg, a następnego dnia czekał mnie kolejny długi lot – do Seattle!

Na lotnisku odebrała mnie sama szefowa campu i miło przywitała. Po drodze zobaczyliśmy kawałek Seattle – wieża „Space Needle”, dotychczas znana mi tylko z serialu „Chirurdzy”, okazała się wyższa niż myślałem i zrobiła na mnie naprawdę spore wrażenie. 😉

Dalsza podróż z Seattle odbywała się promem State Ferries do wyspy Orcas Island, na której to znajdował się mój camp. Gdy tylko prom dopłynął na miejsce, już czekał na mnie busik z nazwą mojego campu, który zawiózł mnie na miejsce. W biurze przywitała mnie obsługa obozu i okazało się, że nie jestem jedyną osobą z Polski! Wskazano mi miejsce zakwaterowania oraz pracy. Miałem dwa dni na zwiedzanie wyspy i odpoczynek, zanim zacząłem pracę w kuchni. Nie było źle! Moja funkcja polegała na nalewaniu dzbanków z lemoniadą, krojeniu chleba, wędlin oraz serów. Razem ze mną pracowała czwórka innych osób – z Anglii, Francji i Rosji. Towarzystwo bardzo fajne, więc w czasie wolnym robiliśmy sobie wspólne wypady do miasta czy też na kajaki. Po campie zdecydowaliśmy się razem podróżować po Stanach. I tutaj zaczęło sie naprawdę…… Powiem Wam tylko tyle – to były n-i-e-s-a-m-o-w-i-t-e wakacje! Kto nie spróbował, ten nie zrozumie;-). Po takich „wakacjach życia” żal wielki było rozstawać się z kumplami na lotnisku!

W tym roku, oczywiście, ponownie zamierzam spędzić wakacje z Camp America, a już dziś zapraszam na moje prywatne, niezależne Forum Camp America, gdzie znajdziesz porady na temat podróżowania po USA, lotów, a nawet, być może, informacje na temat swojego campu lub resortu!

 

Autor: Łukasz Karwowski