Ostatnie wakacje przyniosły sporo zmian w moim dotychczasowym myśleniu i postrzeganiu świata, ale zacznijmy od początku…
Wrzesień 2022 roku, jesienny wieczór z herbatą. Przeglądam kolejne relacje podróżnicze na Instagramie z różnych zakątków świata, gdy nagle nasuwa się myśl: „A co gdybym wreszcie podjęła ryzyko i zrealizowała marzenie o wyjeździe do miejsca, o którym marzę od dziecka?”. Wówczas „na tapetę” wkrada się program, o którym intensywnie słyszałam już rok wcześniej, lecz zawsze pojawiało się „ale”.
Tym razem było inaczej. Idąc za swoim przeczuciem, zdecydowałam się zarejestrować na program Camp America. Pomimo braku towarzystwa najbliższych znajomych, stwierdziłam, że to właśnie teraz, to jest moja chwila!
Te kilka miesięcy od rejestracji zleciało nie wiadomo kiedy, a nagle nadszedł 26 maja. O godzinie 5 rano, w drodze na lotnisko, wysłałam życzenia z okazji dnia mamy, by kilka godzin później lecieć spełniać marzenia. Nie spodziewałam się, że ponad dwudziestoparogodzinna podróż może wyssać aż tyle energii… Moment lądowania w San Antonio pamiętam jak przez mgłę, ale towarzyszącą wówczas ekscytację trudno opisać słowami!
Na campie zajmowałam się sklepem kempingowym oraz utrzymaniem czystości głównych przestrzeni wspólnych, takich jak biuro czy łazienki. Dodatkowo, sprawdzałam, czy kabiny dziewczynek, które były miejscem zakwaterowania uczestniczek obozu, są czyste. Moje przełożone, Hannah i Charity, okazały się jednymi z najcudowniejszych osób, jakie poznałam podczas mojego pobytu tam. Zawsze znalazła się okazja by z nimi porozmawiać i wspólnie pożartować. Oprócz tego, poznałam na campie wspaniałych ludzi, którzy również brali udział w programie. Zawiązaliśmy przyjaźnie, które trwają po dziś dzień. Znalazłam też towarzyszki do wspólnych podróży po campowych przygodach.
Rozstanie po dziewięciu tygodniach z miejscem, które stało się moim nowym teksańskim domem, było ciężkie. Jednak czułam, że nowe doświadczenia i miejsca do eksploracji już na mnie czekają. I tak oto wyruszyłam w podróż z dziewczynami. Najpierw odwiedziłyśmy Nowy Orlean – miasto jazzu, voodoo i legend. To miejsce było równie fascynujące, co przerażające, wprowadzając nas w klimat tego tętniącego życiem miejsca.
Po czterech dniach lotu dotarłam do Cancun i zaczęłam odkrywać Meksyk: jego kulturę, zabytki, naturę, plaże i jedzenie!
Następnie Miami – my dream came true. Miasto, o którym marzyłam i nie zawiodłam się od samego początku. Miejsce, które sprawiło, że moja fascynacja Stanami pogłębiła się i myślę, że już na zawsze pozostanie w moim serduszku. Następnie ruszyłam w road trip wschodnim wybrzeżem, docierając do Waszyngtonu i Nowego Jorku.
Każde z miejsc, które odwiedziłam, posiadało swoją własną magię i pobudzało we mnie ciekawość małego podróżnika, który chce odkrywać wszystko, co znajduje się wokół. To jednak ludzie uczynili cały ten program niezapomnianą przygodą, którą uwielbiam wspominać w każdej wolnej chwili. A dodatkowo całość utwierdziła moją świadomość, że chce więcej… chce wrócić w te miejsca, doświadczyć jeszcze więcej amerykańskiej kultury, natury i świata!
Asia Banaszczyk