21 czerwca z wypełnionym plecakiem (na stelażu) stanęłam na dworcu w Krakowie. W tamtych czasach Camp America nie oferowało jeszcze przelotów z Warszawy, więc transport do Londynu musieliśmy zapewnić sobie sami. Wraz z kolegą wybraliśmy autokar. Dłużej, ale za to taniej i mieliśmy dodatkowy dzień na zwiedzanie Londynu. To zaskakujące jak wiele można zobaczyć w ciągu jednego dnia. Sama podróż, łącznie z noclegami w Londynie i szkoleniem w Nowym Jorku, trwała cztery dni. W końcu w towarzystwie czterech nowo poznanych uczestników Camp America dotarliśmy do naszego celu – kolonii Surprise Lake Camp nad jeziorem Surprise w sercu gór Catskill w stanie Nowy Jork…
Naszym zadaniem było przygotowywanie posiłków dla około 400 dzieci oraz 250 pracowników ośrodka, a wszystko zgodnie z regułami koszernej kuchni, gdyż organizatorem obozu było żydowskie zrzeszenie religijne. Byliśmy licznym, wesołym zespołem i wspieraliśmy się w naszych zadaniach. A zespół składał się z Amerykanów, Brytyjczyków, Czechów, Polaków, Francuzów, Niemców i nawet obywateli RPA! Mieszkałam w drewnianym domku z trzema dziewczynami – Amerykanką i dwoma Irlandkami – co bardzo pomogło mi podszlifować angielski!
Ale praca to nie było wszystko, co camp miał do zaoferowania. Obóz, na który trafiłam, był obozem artystycznym. Dzieci rozwijały tam swoje zainteresowania plastyczne, techniczne i muzyczne. Dysponował własnymi warsztatami, w których można było tworzyć różne „dzieła sztuki” z drewna, szkła, metalu, szyć własne ubranka, projektować nadruki na T-shirtach a nawet nagrywać płyty z własnymi utworami! Nie brakowało również imprez sportowych. Na campie była wewnętrzna liga softballa (lżejsza odmiana baseballa), można było grać w koszykówkę, tenisa, siatkę, pływać i żeglować. W wolnych chwilach od pracy można było więc z tych wszystkich opcji korzystać, a w dni wolne wyjeżdżaliśmy poza ośrodek na jednodniowe wycieczki, np. do Nowego Jorku lub Bostonu.
Pobyt na campie dostarczył mi wielu wrażeń, ale prawdziwe emocje zaczęły się tuż po zakończeniu okresu pracy. Wielu z moich przyjaciół skorzystało z nadarzającej się okazji i wybrało podróż „przez całe Stany”. Grupa moich znajomych skontaktowała się z firmą zajmującą się dostarczaniem samochodów do klientów w różnych częściach USA (drive-away service). W zamian za dostarczenie samochodu do właścicieli na zachodnim wybrzeżu mogli podróżować, płacąc jedynie za paliwo. Po powrocie opowiadali o Wielkim Kanonie, Las Vegas, Los Angeles oraz przygodami z dziką naturą. Ja wraz z kilkoma znajomymi wybrałam autobus (korzystne okresowe bilety), którym podróżowaliśmy wzdłuż północnej części wschodniego wybrzeża. Zwiedziliśmy Waszyngton, Nowy Jork, Atlantic City, Buffalo i zobaczyliśmy wodospad Niagara! Po kilku tygodniach wspólnej podróży, tymi samymi liniami autokarowymi (Greyhound) pojechałam do miasteczka Macomb w stanie Illinois, by spędzić wspaniałe dni z przyjaciółmi, którzy czekali na moją wizytę.
Dzięki Camp America spełniłam swoje marzenia. Spędziłam niezapomniane wakacje z ciekawymi ludźmi z różnych stron świata. Wspólna praca na campie pozwoliła nam się dobrze poznać i zaprzyjaźnić. Znajomości te procentowały później w czasie kolejnych lat studiów. Niektórzy moi „campowi towarzysze” przyjeżdżali mnie odwiedzać i odwzajemniali się zaproszeniami, z których w miarę możliwości korzystałam. Byli też nieocenieni w sytuacji, gdy nagle pojawiła się potrzeba napisania rozbudowanej pracy zaliczeniowej z angielskiego :-). Do dziś pozostajemy w przyjaznych stosunkach i stałym kontakcie.
Udział w programie Camp America dał mi coś jeszcze. Codzienne obowiązki w campowej kuchni nauczyły mnie systematyczności i efektywnej pracy w grupie. Umiejętności te okazały się dla mnie bardzo przydatne podczas studiów, a jeszcze bardziej w pozyskaniu pracy po ich ukończeniu!
Ze swojej strony gorąco polecam wyjazdy z programem Camp America. Wybór oczywiście należy do Was, nie zapominajcie jednak, że czas ucieka, a studentem nie jest się przez całe życie!…
Pozdrawiam wszystkich poszukiwaczy przygód!
Autor: Katarzyna Oszczypała