Po wylądowaniu w Nowym Jorku spędziliśmy noc w hotelu Ramada. Rano wyruszyłam na mój camp, który mieścił się w stanie New Hampshire. W Concord przywitała mnie wesoła gromada dziewczyn („counselorek” i „campowerek”) i wkrótce dotarliśmy na miejsce. Okazało się, że na moim campie są osoby z Anglii, Australii, Nowej Zelandii, a nawet Korei Południowej! Były też dwie osoby z Polski.
Pracowałam w biurze i campowym sklepiku. Dzięki temu poznałam „od kuchni” całe zaplecze administracyjne! Camp położony był zaś w pięknej okolicy, w otoczeniu lasów i jezior. W wolnym czasie odwiedzaliśmy okoliczne miejscowości, jeździliśmy na zakupy, jak również byliśmy na wycieczce w Bostonie (piękne miasto, ma trochę europejski klimat). Ponadto, codziennie po pracy do naszej dyspozycji było całe campowe wyposażenie. Pobyt na campie minął nam więc bardzo szybko. Przedostatniego dnia mieliśmy uroczystą kolację, było mnóstwo zdjęć, szkoda było odjeżdżać!
Po zakończeniu kontraktu nasza „grupa” zdecydowała się wybrać raz jeszcze do Bostonu. Odwiedziliśmy m.in. polską dzielnicę. Potem zaś, dla odmiany, zdecydowaliśmy się na podróż aż do… Kolorado! Denver okazało się być przepięknym miastem z kapitalnym widokiem na pobliskie góry.
USA to naprawdę olbrzymi kraj, nie sposób za jednym razem zobaczyć wszystkich atrakcji. Ciągle mam świadomość, że widziałam tylko kawałek, trzeba będzie pojechać jeszcze kilka razy! Jedno jest pewne – taki pobyt dostarcza niesamowitych wprost wrażeń. Nie pozostało mi więc nic innego, jak powtórzyć to doświadczenie. W tym roku jadę ponownie!
Jeśli zastanawiacie się, który sposób na spędzenie studenckich wakacji jest najwłaściwszy, nie wahajcie się – zostawcie Europę na później a na studiach wybierzcie Camp America!
Gorąco polecam i pozdrawiam
Dorota Śliwa