17 czerwca 2010 roku nadszedł ten upragniony dzień. Z samego rana wyjazd na Okęcie, dziewięć godzin lotu, aż w końcu dotarłem na JFK. Już na lotnisku można było poczuć magię Stanów, wszystko ogromne (niestety kolejki także). Po godzinie udało się wydostać na zewnątrz. Przedstawiciel Camp America odebrał nas z lotniska i zawiózł do hotelu w New Jersey. Na miejscu odbyło się krótkie spotkanie informacyjne. Dostałem instrukcję pokazującą mi, jak dojechać do miejsca pracy. Następnego dnia pobudka w środku nocy i wyjazd na Penn Station około trzeciej rano. Później jeszcze jedna przesiadka i w końcu dotarłem do celu.
Pierwsze wrażenie: przesympatyczni ludzie, inna roślinność, leżaki na plaży, ocean, miejsce niczym z planu jakiegoś filmu. Pierwszy dzień poświęciłem na zaaklimatyzowanie się, rozpakowanie walizek i zwiedzanie wyspy. Może powinienem przemilczeć fakt, że zgubiłem się wracając z plaży w samym środku nocy. Historia jest jednak na tyle ciekawa, że zdecydowałem się o tym wspomnieć. Droga wiodła przez gęsty las. Z jego wnętrza dochodziły odgłosy zwierząt. Dookoła panowała przeraźliwa ciemność, nie było żadnego oświetlenia, zero tubylców, ale w pewnym momencie stanąłem i ujrzałem coś niesamowitego. Tysiące złotych, latających punkcików na tle totalnej ciemności. Były to świetliki. Widok był nieziemski, nigdy wcześniej nie miałem okazji zobaczyć ich na żywo. Niemalże od razu poczułem ogromną radość, a po chwili spotkałem znajomego, który pokazał mi drogę do mojego domku.
Wracając do poprzedniego wątku – pracowałem jako kelner. Początki były dość ciekawe. W szczególności zabawne było uczenie się noszenia tacy. Na szczęście mój manager był bardzo cierpliwy i wszystko tłumaczył w bardzo transparentny sposób. Po dwóch dniach udało mi się opanować tę sztukę :). Praca dawała mi bardzo dużo satysfakcji. Pewnie dziwicie się, dlaczego mówię coś takiego. Można powiedzieć, że była to zasługa ludzi. Goście restauracji byli bardzo towarzyscy. Często miałem okazję z nimi rozmawiać, dzięki czemu mogłem doskonalić swój angielski i poznawać Amerykanów. Wielu z nich miało polskie korzenie, zadawali mnóstwo pytań dotyczących naszego kraju. Część mówiła, że chciałaby odwiedzić Polskę. Nawet, jeśli ich zamiary nie były do końca prawdziwe, to i tak miło było usłyszeć coś takiego :). Z ciekawostek wspomnę, że obsługiwałem Aleca Baldwina. Przyznam, że to dość ciekawe przeżycie, móc zobaczyć na żywo gwiazdę światowego formatu!
Może jednak nie będę rozpisywać się bardziej na temat pracy. Wiadomo, że uczestnictwo w programie work and travel nie polega wyłącznie na tym. W międzyczasie miałem więc okazję zwiedzania okolicy. Wypady na plażę w rejonie Hamptons były naprawdę ekscytujące. Można było zobaczyć, jak żyją osoby, które mieszkają tam na co dzień, albo podejrzeć ich rezydencje. Mówiąc w skrócie, były dość okazałe. Widziałem np. posiadłość Calvina Kleina. W okolicy znajdowało się poza tym wiele miejsc atrakcyjnych pod względem przyrodniczym. W czasie spacerów nad oceanem pewnego razu znalazłem głowę rekina (!), a innym razem skorupę jakiegoś dziwnego zwierzęcia.
Stany są także bardzo atrakcyjnym miejscem dla osób chcących zrobić dobre zakupy. Można kupić mnóstwo markowych rzeczy za niewielkie pieniądze. Z własnego doświadczenia nie polecam zabierania karty płatniczej. Bardzo łatwo można stracić rachubę i dopiero przy kasie dowiedzieć się, że konto zostało już (przez nas samych) opróżnione.
Udało mi się spędzić kilka dni w samym Nowym Jorku. Klimatu tego miasta nie da się opisać w kilku zdaniach. Po prostu czuje się, że każda jego część naprawdę „żyje”. Spoglądając w dół ujrzysz metro, na poziomie Twojego wzroku dostrzeżesz setki samochodów, a patrząc w górę, poza wielkimi wieżowcami zobaczysz kolejki, mosty i dosłownie milion innych rzeczy. Mnie osobiście najbardziej urzekł Central Park. Po zwiedzaniu hałaśliwego centrum można tam odpocząć jak na łonie natury. Na żywo prezentuje się zdecydowanie lepiej, niż w telewizji. Jego wielkość robi wrażenie, chociaż to USA, więc nie zasadniczo nie powinno nas to zaskakiwać. Koniecznie trzeba zobaczyć też China Town. Można poczuć się, jak w Chinach :).
Na tym zakończę moją mocno skróconą opowieść. Reasumując, Stany po prostu trzeba zobaczyć – najtaniej zrobisz to właśnie poprzez work and travel z Camp America. Jest to niesamowity kraj, pełen różnorodności. A gdy raz go zobaczysz, zawsze będziesz chciał wracać :).
Autor: Szymon Śliwiński