scroll

Chcieć to móc!

Przygotowania do wyjazdu zaczęłam już we wrześniu i od końca października czekałam na upragniony placement. Kilka miesięcy minęło mi na proszeniu Sił Wyższych, aby moje życzenie zostało spełnione.
I stało się! Doczekałam się! Ta wyczekiwana informacja: "Congratulations, you have been placed!" To był najwspanialszy prezent noworoczny, gdyż miejsce na campie otrzymałam 6 stycznia.

Mojej radości nie było końca i od razu podjęłam wszelkie starania, aby być gotową na wakacje marzeń! Wygrałam batalię z uczelnią, nie wystraszyłam się konsula w Ambasadzie, no i sprostowałam pakowaniu walizki, aby już 4 czerwca siedzieć w Airbusie A330 lecącym do Nowego Jorku. Spełniał się mój sen, moje dziecięce marzenie…

Mimo to martwiłam się trochę o to co będzie. Zupełnie niepotrzebnie, gdyż już na samym początku pobytu spotkałam się ze wspaniałym przyjęciem ze strony pracowników campu i mojego szefostwa. Co nie zmieniało faktu, że nadal pytałam siebie samą: czy mój angielski jest zrozumiały? Czy podołam wszelkim trudom pracy? Czy nie będę osamotnioną Polką w wielkim świecie? Po kilku tygodniach śmiałam się z tych obaw i znałam odpowiedzi na swoje pytania. Moje umiejętności językowe poprawiały się w zaskakującym tempie. Czasami zdarzało mi się rozmawiać z rodzicami kompletnie nie zauważając, że mówię po angielski. I jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy się na mnie denerwowali! 🙂

Może na początku praca w charakterze Campower w housekeeping’u nie należy do łatwych. Trzeba było „ogarniać” cały camp (dzięki Bogu za golf cart’y), po pewnym czasie można się jednak przyzwyczaić i wyrobić własny „styl” pracy. Codziennie zajmowało nam to coraz mniej czasu, a przy tym robiłyśmy więcej, przez co mogłyśmy korzystać z wszelkich atrakcji naszego ośrodka. Uprzejme słowa „Thank you” połączone z uśmiechem i ciepłe słowa dyrektora sprawiały, że było warto trochę się zmęczyć 🙂

Osamotniona Polką w wielkim świecie? Nie mogłam być w większym błędzie! Jak ja się wtedy pomyliłam… Już pierwszego dnia poznałam świetnych ludzi, a wspólne radości i smutki, sukcesy i porażki, śmiech i łzy, zgody i kłótnie sprawiły, że staliśmy się wspaniałymi przyjaciółmi – na dobre i na złe…

Byłam w miejscu, które dało mi nie tylko doświadczenie, przyjaciół, dobrą znajomość języka, ale także pozwoliło otworzyć się na siebie samą oraz utwierdzić w przekonaniu że „chcieć to móc”.

Ponadto, „po-campowe” podróże pozwoliły mi zobaczyć to o czym śniłam jako mała dziewczynka, zwiedzić miejsca, o których rok wcześniej nawet bym nie pomyślała, że zwiedzę. Dzięki wyjazdowi z CA trafiłam m.in. do magicznego Bryce Canyon, kolorowego Las Vegas, bajecznego Grand Canyon, upragnionego Nowego Orleanu, malowniczego Yellowstone i wielu innych fantastycznych miejsc.

Nie żałuję stresu związanego z sesją, obawy o to, że nie pojadę, czy przegapionego Euro 2012. Bo jak można żałować czegoś, co doprowadziło Cię do spełnienia marzeń?! Ja dostałam od CA więcej niż się spodziewałam. Żyłam marzeniem w dosłownym tego słowa znaczeniu 🙂 Niech więc nie dziwi was, że będę wracała tak często, jak pozwoli mi na to zdrowie i… Ambasada 😀

Zachęcam wszystkich do udziału w programie CA i życzę, abyście jak ja, spełniali swoje marzenia! Bo przecież „chcieć to móc”!

Autor: Lena Błażejczyk