Jedziemy! Siedząca obok mnie koleżanka opowiedziała mi wtedy o swoim pobycie w Stanach Zjednoczonych. Zaproponowała mi, abyśmy w tym roku zapisały się obie. Decyzja zapadła po kilku minutach… „No dobra, jedziemy!” – krzyknęłam podekscytowana.
Stany od zawsze były moim wielkim marzeniem, ale nigdy nie wierzyłam, że kiedyś to marzenie się spełni. Wróciłam do domu, oznajmiłam całej rodzinie, że zamierzam spędzić wakacje w USA i jeszcze tego samego dnia wpłaciłam pierwszą ratę. Potem już wszystko potoczyło się szybko: przygotowania, kręcenie filmu, wypełnianie aplikacji, odebranie wizy… i nim się obejrzałam, siedziałam w samolocie do Nowego Jorku! 🙂
Dostałam pracę na Independent Lake Camp, jednym z większych campów w Pensylwanii. Już na lotnisku w Warszawie poznałam sporo osób, które razem ze mną miały pracować na tym campie. Z lotniska JFK odebrali nas przedstawiciele Camp America, którzy zawieźli nas do hotelu Ramada, gdzie przeszliśmy krótkie szkolenie i spędziliśmy pierwszą noc na amerykańskiej ziemi. Następnego dnia odwieziono nas na camp. Podróż nie była krótka, jednak minęła szybko i przyjemnie. Wszyscy byliśmy zmęczeni, ale też i bardzo podekscytowani 😉
Camp Independent Lake położony jest na górzystym, pełnym zieleni i dzikich zwierząt terenie. Jest on przeogromny i składa się z wielu atrakcji, do których należą między innymi: jezioro, basen, korty tenisowe, oraz stadnina koni.
Dla spędzających tam swoje wakacje dzieci był to istny raj. Dla nas oczywiście też, gdyż kiedy tylko czas na to pozwalał, mogliśmy korzystać z campowych atrakcji. Campowerów było około dwudziestu. Mieszkaliśmy w tzw. bunkach, których położenie skłaniało nas do nieco dłuższych wędrówek do pracy. Miało to jednak jeden zasadniczy plus – mieszkaliśmy na swoim małym „osiedlu”, gdzie mogliśmy spokojnie odpocząć od pracy i bez przeszkód oddawać się relaksowi i rozrywkom.
Jako housekeeperka zajmowałam się sprzątaniem obozowego szpitala oraz domków dwóch najważniejszych osób na campie – dyrektora i właściciela. Pracowałam przez kilka godzin po śniadaniu i po lunchu, po czym miałam chwilę na odpoczynek, kolację i czas dla siebie :-).
Najmilej wspominam wypady do pobliskiego baru, gdzie przesiadywaliśmy w zwartej ekipie i integrowaliśmy się z pozostałymi pracownikami campu :-). Bardzo szybko przełamałam barierę językową i już po dwóch tygodniach dogadywałam się ze wszystkimi bez najmniejszego problemu.
Każdy wolny dzień próbowaliśmy wykorzystać do granic możliwości. Organizowaliśmy sobie różne wycieczki: nad Niagarę, do Filadelfii czy nad ocean. Oprócz tego raz w tygodniu udawało nam się pojechać do pobliskich miejscowości na zakupy, kręgle czy do kina. Często też jeździliśmy do innych campów kibicować „naszym” podczas różnego rodzaju sportowych rozgrywek.
Podróż po campie
Dwa miesiące minęły i nastał czas, by drogi wszystkich campowiczów się rozeszły. Nikt się wtedy nie spodziewał, że najlepsze dopiero przed nami! Podróżowanie po campie jest niewątpliwie najlepszym przeżyciem i świetną okazją, by poznać prawdziwe życie w Ameryce 😉 Ja swoje wojaże przeżywałam z koleżanką z campu. Na początek spędziłyśmy tydzień w Nowym Jorku, w którym po prostu się zakochałam! Niestety nawet tydzień to za mało, aby skorzystać ze wszystkich atrakcji Nowego Jorku, niemniej był to naprawdę niesamowicie spędzony czas. Nie sądziłam, że będę się tam czuć tak bezpiecznie i swojsko. Mieszkałyśmy u przesympatycznych czarnoskórych Nowojorczyków – takich, których do tej pory znałam tylko z filmów. Bardzo się zaprzyjaźniliśmy, traktowali nas dosłownie jak rodzinę.
Oprócz Nowego Jorku odwiedziłyśmy jeszcze Miami – to miasto jest samo w sobie jakąś abstrakcją i nie umiem nawet dobrać słów, żeby właściwie opisać swoje wrażenia z pobytu w tym mieście. Słońce, słońce i jeszcze raz słońce! Ocean, plażowanie, spacery, nocne życie miasta…
Po powrocie z Miami, zostało nam kilka dni do wylotu, które spędziłyśmy wraz z naszymi przyjaciółmi w Nowym Jorku. Mimo, że już się stęskniłam za domem, nie chciałam wracać do Polski. Niestety nic nie trwa wiecznie. Bardzo mi brakuje tych wszystkich chwil. Jestem jednak szczęśliwa, że w końcu wzięłam sprawy w swoje ręce i zrealizowałam swoje największe marzenie. Te wakacje odmieniły moje życie, a po części także mnie. Stałam się pewniejsza siebie, zawarłam przyjaźnie, które trwają do dzisiaj, a właściciel mieszkania już nam zaoferował darmowy nocleg w przyszłym roku 😉
Przeżyłam przygodę, o której nawet mi się nie śniło. Najważniejsze, co zyskałam, to wspomnienia, które pozostaną na zawsze. Dlatego zachęcam Cię, abyś nie bał się zrealizować swoich marzeń – to łatwiejsze niż myślisz!
Autor: Aleksandra Magiera