Dotarłam do Camp Circle Lodge, mogącego poszczycić się 77-letnią tradycją organizowania obozów dla dzieci, nad uroczym jeziorem Sylvan Lake. Pracę w moim ośrodku rozpoczęłam od „campowego” sklepiku. Oprócz mnie byli tam „Campowers” z Anglii, Australii, Nowej Zelandii, Polski, Czech, Hiszpanii oraz RPA! Na moim obozie tak bardzo mi się spodobało, ze zostałam tam 3 i pół miesiąca. W tym czasie poznałam wszystkie rodzaje prac w kuchni. Byłam również kelnerką, robiłam sałatki i piekłam ciasteczka! Okazało się przy tym, że z Camp America wszystko jest możliwe! Dane mi było bowiem zasmakować kariery w prawdziwie amerykańskim stylu. Zdobyłam zaufanie swojego pracodawcy i w kolejnym roku zostałam liderem naszego „canteen team”, a będąc studentką zarządzania czułam się w tej sytuacji jak ryba w wodzie! Musieliśmy w pracy wykazać się dużą wytrwałością i energią aby w pół godziny nakarmić około stuosobową grupę campowiczów, która „wpadała” do canteen w ramach przerwy miedzy zajęciami sportowymi czy artystycznymi. Były też chwile spokojne, które wykorzystywaliśmy na przygotowania do kolejnego „natarcia” zgłodniałych dzieci.
Wolny czas spędzałam z przyjaciółmi na korzystaniu z dostępnych w ośrodku atrakcji: pływałam, grałam w tenisa i w siatkówkę plażową bądź zwiedzałam na rowerze malownicze okolice gór Catskill. (Przy poznawaniu okolicznej przyrody uwaga na skunksy! Nie życzę nikomu bliskiego spotkania z tym zwierzakiem).
Dyrektor ośrodka w uznaniu za naszą ciężką pracę, która zapewniała sprawne funkcjonowanie campowego miasteczka z ponad tysiącem uczestników, zabierał wszystkich na kręgle, wrotki lub do kina. Razem jeździliśmy też na karaoke, gdzie grupami i solo występowaliśmy przed lokalną publicznością. Pamiętam też długie wieczory na plaży przy ognisku, gdzie często zachęceni blaskiem ognia i gromkim śmiechem dopływali do nas przybysze z przeciwległej strony jeziora…
Położenie mojego ośrodka w pobliżu Nowego Jorku sprzyjało także częstym wyjazdom do tego niesamowitego miasta. Mój napis na koszulce: „I love NY” w 100% oddaje emocję jaką to miasto u mnie wywołuje. To na pewno miłość, która nie przeminie.
W Central Parku czułam się, jak przeniesiona na plan filmów, w których wiele razy widziałam tą ogromną zieloną polanę – Sheep Meadow – a w oddali rysującą się linię wieżowców. Lunch na zielonej trawce wśród nowojorczyków, którzy „wylali” się z drapaczy chmur, aby na chwilkę odpocząć od zgiełku wielkiego miasta, to dobre miejsce aby nabrać sił na dalsze zwiedzanie metropolii. Dla mnie, wielbicielki sztuki, cały dzień w Metropolitan Museum, gdzie można zobaczyć za 1$ największe dzieła światowego malarstwa, był prawdziwą gratką. Ale to dopiero początek wielkiej uczty duchowej, gdyż NY oferuje również inne rarytasy dla sympatyków kultury. Na Broadwayu obejrzałam widowisko wielkich talentów. Na mojej liście obowiązkowej, z racji odwiedzenia „kraju baseballa” był również mecz NY Yankees. Świetna zabawa wśród Amerykanów, którzy przychodzą na mecze całymi rodzinami, aby oglądać sportową rywalizację i z wielką ochotą opowiadają niewtajemniczonym turystom, co się dzieje na boisku… NY na pewno Cię zaskoczy, może tak jak ja spotkasz na Times Square Austin Powersa we własnej osobie…!?
Pobyt na campie to dopiero połowa wielkiej przygody. Teraz czas na podróże. Razem z przyjaciółmi z campu wybrałam się na Florydę. W parku Everglades, gdy w deszczowy dzień pływałam chwiejącą się łódką wśród bezkresnych bagien stanęłam oko w oko z krokodylem. Odwiedziłam także Key West – miasto Hemingwaya. W Miami Beach wspólne plażowanie, kąpiele w oceanie a później party przy Ocean Drive i salsa do białego rana. Miłośnicy jachtów nie mogą ominąć Fort Lauderdale, gdzie w przystaniach lśnią pięciogwiazdkowe pływające cuda.
Spędzając ze sobą wiele czasu w pracy i poza nią można się dobrze poznać. Razem przeżyty czas na campie tworzy wspaniałe relacje między ludźmi. Z gronem najbliższych mi osób poznanych w USA utrzymuję stały kontakt. Miałam też okazję pokazać Wrocław mojej przyjaciółce, z którą spędziłam lato na campie.
Wielogodzinne rozmowy z pracownikami i dziećmi z naszego ośrodka pozwoliły mi zaznajomić się ze światopoglądem moich rówieśników z różnych zakątków świata. Lato spędzone w USA nauczyło mnie również wiele o sobie. Podszkoliłam swój angielski, a jak bardzo to zdałam sobie sprawę wtedy, gdy zaczęłam w tym języku… śnić.
Co daje nam wyjazd z Camp America przekonujemy się dopiero po powrocie, kiedy oglądając fotografie odwiedzonych miejsc i poznanych ludzi, z którymi przeżyliśmy ten wspaniały czas, odliczamy dni do kolejnej wakacyjnej przygody. Wspominam te niezapomniane chwile z uśmiechem.
Studia to czas nauki, ale przede wszystkim rozwijania siebie i podróży. Dlatego wykorzystaj ten niepowtarzalny moment. Daj się porwać i przeżyj swój American Dream z Camp America! Ruszaj odkryć Amerykę – i siebie…
Pozdrawiam i życzę wielu niesamowitych wrażeń!