scroll

Mój American Dream

"Jeżeli marzy tylko jeden człowiek, pozostaje to tylko marzeniem.
Jeżeli zaś będziemy marzyć wszyscy razem, będzie to już początek nowej rzeczywistości."
Helder Camara

Kiedyś wydawało mi się, że wyjazd do Stanów to coś całkowicie nieosiągalnego, zarezerwowanego dla „wybranych”, urodzonych pod szczęśliwą gwiazdą. Dla mnie był to zawsze „American Dream”, który mogłam sobie zobaczyć w telewizji i kinie, ale nigdy na poważnie nie zastanawiałam się nad jego realizacją.

Jednak czasy się zmieniały, poszłam na studia, a tam coraz więcej moich bliższych i dalszych znajomych bez większego trudu wyjeżdżało na wakacje za ocean. Z każdym rokiem liczba wyjeżdżających rosła, a Ci, którzy byli raz, wracali ponownie. Wtedy dopiero przejrzałam na oczy. „Na co ja jeszcze czekam”- pomyślałam. To był już najwyższy czas, aby wziąć „sprawy” w swoje ręce i poczynić odpowiednie kroki ku realizacji tego, o czym w końcu zawsze marzyłam – o wyjeździe do USA! No tak, ale znaleźć się w gąszczu różnorakich ofert wyjazdów dla studentów było nie lada sztuką, zwłaszcza, że większość z nich pozostawiała wiele do życzenia. I wtedy zupełnie przypadkiem natknęłam się na ogłoszenie Camp America na temat targów „Resort America”, które miały odbyć się za dwa dni w Warszawie. No cóż, nie ukrywam, że niewiele na ten temat wtedy wiedziałam, ale postanowiłam pojechać, ot tak, żeby zobaczyć, zasięgnąć informacji. Efekt tego wyjazdu przekroczył moje najśmielsze oczekiwania. Nie mogłam wprost uwierzyć, że oto właśnie mój „American Dream” stał się w 100 procentach realny, bo już „tylko” za 6 miesięcy miałam wyjechać do Stanów Zjednoczonych!

Czas ten upłynął wbrew pozorom bardzo szybko. 15-go czerwca wybiła godzina „0”. Wyleciałam. Oto mój „American Dream” stał się jawą… Nie twierdzę, że się nie bałam, mimo, że wszystko było świetnie zorganizowane i naprawdę dopięte na ostatni guzik. Czułam lekką obawę przed nieznanym, lecz cóż to było w obliczu ekscytacji i radości, którą czułam od samego początku?!

Lot upłynął w mgnieniu oka (szkoda, że tak szybko). Moje pierwsze wrażenie z NYC: fala gorąca, która buchnęła na nas, gdy całą grupą „campowców” opuszczaliśmy gmach terminalu na lotnisku JFK w Nowym Jorku. No cóż, to było pierwsze zderzenie z klimatem;), do którego (jak się później okazało) szybko przywykłam i teraz mi go nawet brakuje! Następnie (co tradycyjnie spotyka wszystkich uczestników Camp America) był nocleg w hotelu Ramada, gdzie dojechaliśmy „rozśpiewanym” autobusem (niektórzy byli bardzo zmęczeni lotem, a innych dopiero rozpierała energia, gdy poczuli powiew amerykańskiego powietrza). Rano, po otrzymaniu ostatnich wskazówek i instrukcji co do dalszej podróży każdy wyruszył w swoją drogę do ostatecznego celu, którym w moim przypadku był resort – prywatny klub golfowy na Long Island. Ów klub zlokalizowany był na południowo-wschodnim krańcu wyspy, jedyne 2,5 godziny od Nowego Jorku, co w późniejszym czasie dało mi możliwość kilkukrotnego odwiedzania „miasta marzeń” w czasie moich dni wolnych. Wrażenia? Nie do opisania…

W klubie golfowym pracowałam w restauracji jako kelnerka wraz z pięcioma innymi uczestniczkami programu „Resort America”. Początki nie były łatwe, ale nasz menadżer, amerykańscy współpracownicy i (co najważniejsze) klienci byli bardzo wyrozumiali, toteż cała atmosfera sprzyjała szybkiemu czynieniu postępów. Z dziewczynami mieszkałyśmy w uroczym domku „nieopodal” (około mili) klubu, gdzie dojeżdżałyśmy rowerami, co sprawiło, że po niedługim czasie stałyśmy się tam rozpoznawalne, bo jak wiadomo w USA mało kto porusza się po drogach innym środkiem lokomocji niż samochód. Nasza „sława” przysporzyła nam wielu amerykańskich przyjaciół (należeli do nich także nasi współpracownicy), którzy często służyli pomocą, zabierali nas na różne wyprawy (nad ocean, do kina, na piknik, na imprezy). Generalnie – żyć nie umierać!

Mogłabym tu jeszcze wiele napisać, bo mam w głowie tyle pięknych wspomnień… Jednak zostawię trochę miejsca na Wasze, korzystajcie ze swojej szansy, nie pożałujecie!

Autor artykułu: Karolina Popielarska